poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział X

Tytułem wstępu.
Chciałabym przeprosić wszystkich, którzy tak długo czekali na kolejną notkę. Niestety nie miałam czasu, a weny było jeszcze mniej. Na szczęście już wróciłam i mam nadzieję, że się nie zawiedziecie :)


                                                                                                                                                          
- Gdzie ty mnie ciągniesz, Blaise? - zapytała tysięczny raz Hermiona, wlokąc się za Ślizgonem ulicami Londynu.
- Oj, no nie marudź już, królewno, zaraz będziemy na miejscu.
Stanęli przed jakąś kawiarnią, która wydawała się prawie pusta.
- O, tam siedzi Rudzielec!
Gryfonka zajrzała do wnętrza budynku przez szybę i zobaczyła, że Ginny z kimś rozmawia. Niestety, ta osoba siedziała tyłem i dziewczyna nie mogła jej rozpoznać.
- No chodź, chodź - ponaglił ją Blaise otwierając przed nią drzwi kawiarni.


- A więc... Czego ode mnie chcesz, Malfoy? - zapytała Pansy, rozkładając się władczo na fotelu w salonie.
- Po pierwsze nie zaczyna się zdania od "więc" - zaczął, ale widząc jej spojrzenie uniósł dłonie w geście: "dobra, już nic nie mówię". - Chodzi o to, że mam pewien problem.
- Doprawdy? - rzuciła sarkastycznie dziewczyna. - Zjawiasz się tutaj tylko z dwóch powodów: albo masz, jak to określiłeś, pewien problem, albo chcesz się zalać w trupa. Niestety Theo chwilowo jest nieosiągalny, więc zostaje tylko jedna opcja.
- Nie lubię rozmawiać z prawnikami - mruknął pod nosem Draco. - Przyszedłem do ciebie, Pansy, ponieważ jesteś najlepszym prawnikiem w Londynie.
Ślizgonka uniosła brew, ale nic nie powiedziała.
- Myślę, że w jakiś sposób mogłabyś mi pomóc i nie chodzi tutaj o Granger. Wiem, że się przyjaźnicie, dlatego nie śmiałbym...
- Do rzeczy, nie mam całego dnia na wysłuchiwanie twoich błagań i lamentów. - Pansy z zainteresowaniem zaczęła oglądać swoje karmazynowe paznokcie.
Draco westchnął.
- Chodzi o to, że... Że Pepper wróciła.
- ŻE CO?! - krzyknęła dziewczyna zrywając się z fotela. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tym razem...
- Tak - przerwał jej Ślizgon. - Tym razem padło na mnie.
- Merlinie... - jęknęła Pansy i oparła się o stół.
- Rozumiesz już, dlaczego potrzebuję pomocy? Sam się jej nie pozbędę.
- I ty oczywiście byłeś na tyle głupi, że...
- Byłem pijany! - zawołał żałośnie Draco. - Poza tym jestem pewien, że dolała mi amortencji do Ognistej.
- Dobrze, nie tłumacz się już. Wszyscy wiemy, a przynajmniej ja wiem, jaka ona jest...
- Pomożesz mi? - zapytał z nadzieją Ślizgon.
Pansy skinęła głową.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
- Dziękuję, jesteś wielka.
Malfoy poderwał się z fotela, ucałował dziewczynę w oba policzki i już go nie było.

- Harry - zaczęła spokojnie Ginny. - Nie mam ochoty na razie widywać się z tobą, możesz to zrozumieć? Dla mnie to był spory szok, gdy zobaczyłam cię wtedy z Georgem... - Gryfonka westchnęła. - Zrozum, nie mam nic do tego, że wolisz mężczyzn, ale to jest mój brat. Czułam się wtedy podwójnie zdradzona... Potrzebuję czasu, żeby się oswoić z tą sytuacją. Odejdź stąd, proszę...
Rudowłosa spojrzała w stronę okna, starając się dobitnie pokazać Złotemu Chłopcu, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia. Harry westchnął i powoli podniósł się z krzesła.
- Przepraszam, Ginny... - powiedział cicho i wyszedł.
Gryfonka odetchnęła głęboko, ciesząc się, że ma to już za sobą. Zaraz jednak ktoś przysiadł się do niej, roztaczając aurę roztrzepania.
- Hej, słońce - wyszczerzył się Blaise i nachylił nad stolikiem.
- Cześć, Ginny. Widziałam Harry'ego - Hermiona obejrzała się przez ramię i wskazała drzwi. - Czy coś się stało?
- Nie, nic... - Weasleyówna uśmiechnęła się lekko. - Rozmawiałam z... nim i wyjaśniliśmy sobie wszystko.
- Czego on jeszcze od ciebie chciał? - zapytał Ślizgon marszcząc brwi.
Przesunął się na krzesło pod oknem, żeby Hermiona mogła usiąść.
- Nie wiem. Powiedziałam mu, że nie mam ochoty się z nim widywać.
- I bardzo dobrze - Blaise przytaknął gorliwie głową.
Starsza Gryfonka spojrzała na niego dziwnie.
- Zachowujesz się jak małe dziecko, wiesz, Zabini?
Rzeczony prychnął i osunął się na krześle.
- Tak w ogóle, to po co chciałaś się ze mną widzieć, Ginny?
- Ogólnie to chciałam cię przeprosić, nie powinnam była wtedy się w ogóle odzywać. Wiem, że jest ci teraz ciężko z tą całą sytuacją i nie chcę, żebyś trwała jeszcze w stanie wojny z najlepszą przyjaciółką.
- Oj, bez przesady, jakim stanie wojny? - Hermiona uśmiechnęła się do niej.
- To co, muffinka na zgodę? - zapytała rudowłosa przesuwając w stronę dziewczyny talerzyk z babeczkami.
- Popieram - powiedział Blaise i zagarnął naczynie w swoją stronę. Dziewczyny roześmiały się, widmo wojny zdecydowanie nad nimi nie wisiało.


Draco wszedł do biura i już od progu utonął w papierach. Miał wrażenie, że z każdą godziną przybywa ich coraz więcej. Zanim zamknął drzwi, rzucił jeszcze tylko rozpaczliwe wołanie o dużą dawkę kofeiny i zdecydował się zmierzyć z tym, co go dzisiaj czekało.
Usiadł za biurkiem, zgarnął niepotrzebne kartki na podłogę, w myślach życząc najgorszych piekielnych mąk wszystkim tym, którzy zasypywali go od rana do wieczora tymi bzdurnymi papierzyskami i wyciągnął teczkę zawierającą cały plik wiążących umów, które musiał podpisać.
Miał teraz o wiele ważniejsze sprawy na głowie, niż jakiś idiotyczny pozew jakiejś idiotycznej Granger. Skrzaty domowe są bardzo szczęśliwe w jego fabryce i tak ma zostać. Ktoś w końcu musi odwalać całą tą brudną robotę, przecież nie będzie się w tym wszystkim babrał sam. Prezes ma prezesować, a od reszty są podwładni i cała reszta innych sługusów, którzy są odpowiedzialni za utrzymanie w opinii publicznej dobrego imienia jego firmy.
Fuknął na sekretarkę, która grzebała się ze zrobieniem kawy i wrócił do bezmyślnego przelatywania wzrokiem po linijkach tekstu, z którego prawie nic do niego nie docierało. Chwilami nienawidził być prezesem.


Hermiona piła właśnie trzecią zieloną herbatę na uspokojenie. Ile jej nie było? Dzień? Dwa? A w firmie chaos. Już wiedziała, czemu nigdy nie brała urlopu. Sekretarka skakała wokół niej przepraszając i próbując wszelkimi sposobami zorganizować dokumenty i ludzi, którzy byli odpowiedzialni za dopięcie wszystkiego na ostatni guzik przed wytoczeniem procesu.
Gryfonka zaczęła odliczać do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć. Czy w tej firmie pracują sami niekompetentni idioci? Powinna zwolnić co najmniej połowę, jeśli nie wszystkich...
- Mogłabyś przestać biegać jak kot z pęcherzem? Teraz się uspokój, bo to nic nie da. Wszystko miało być już dawno zrobione, możesz mi więc wyjaśnić, dlaczego nikt nie zrobił nic? - Hermiona zapytała ostrzej niż zamierzała, ale wiedziała, że musi doprowadzić swoją sekretarkę do porządku.
Dziewczyna stanęła w miejscu i zaczęła patrzeć na swoją szefową.
Hermiona westchnęła i podniosła się z miejsca.
- Powiadom wszystkich członków rady. Mają się stawić równo za godzinę. Możesz też przekazać, że obedrę ze skóry każdego, kto odważy się nie pojawić, jasne? Może chociaż z tego zadania się wywiążesz...
Sekretarka kiwnęła tylko głową i rzuciła się w stronę sowiarni znajdującej się na trzecim piętrze budynku.
Gryfonka zaczęła sobie masować skronie, już czując jak dopada ją migrena. Zapowiadał się bardzo ciężki dzień.
- Tak, rozchoruj się Hermiono, będziesz miała dzień wolnego... - prychnęła i opadła na krzesło. - To wszystko przez Malfoya, niech ja go tylko dorwę...
Uśmiechnęła się do siebie, gdy oczami wyobraźni widziała jak własnoręcznie ukręca ten napuszony biały łeb. Sięgnęła filiżankę i dopiła ostatnie krople herbaty. Jej nastrój zdecydowanie się poprawił.